środa, 21 lipca 2010

Smoleńsk. Czy prawda ujrzy światło dzienne?

Możemy dziś obserwować "polską" partię Moskwy w pełnej krasie. Jej przedstawiciele bezwstydnie i ochoczo gęgają w mediach rosyjską wersję przebiegu smoleńskiej katastrofy. Pozornie wydaje się, że wszystkie karty są w jednych rękach (a dokładniej – w jednych łapskach). Rosja kontroluje pojawianie się niemal wszystkich informacji i dezinformacji na temat katastrofy, a jej polskojęzyczni pomagierzy nadają temu odpowiednią oprawę propagandową. Przeświadczenie, że prawdy nie poznamy nigdy jest powszechne i nawet śledztwo prowadzone przez blogerów, czy pisowska komisja sejmowa niczego tu nie zmienia, bowiem twarde dowody zbrodni w powszechnym mniemaniu zostały już albo zniszczone, albo pozostaną ukryte na wieki wieków.

Czy istnieje zatem jakakolwiek szansa, że dowiemy się kiedyś, jak NAPRAWDĘ było?

Otóż abstrachując od wysiłku setek blogerów, polityków i innych osób prowadzących prywatne śledztwa, istnieje moim zdaniem kilka czynników dających nadzieję na odsłonięcie prawdy lub co najmniej na wskazanie, że rosyjska opowieść o katastrofie polskiego samolotu pod Smoleńskiem to bujda na resorach.

Jakie to czynniki?

Przede wszystkim należy zauważyć, że nie ma zbrodni doskonałej. Zwłaszcza dokonanej na taką skalę,w takim kontekście, z takimi motywami i przy takim stanie techniki.

W przeprowadzenie takiej akcji z pewnością było bezpośrednio zaangażowanych co najmniej kilkadziesiąt osób i to nie tylko z kręgu służb, a w "zabezpieczenie" okolicy i materiałów/dowodów kilkaset. Andonina mówiła o 180 funkcjonariuszach, którzy w kilka minut otoczyli teren katastrofy, natomiast Anotni Macierewicz wspominał w relacji z Katynia, że 10 kwietnia na każdej drodze i ścieżce wokół Smoleńska widać było tajniaków. Tak ogromna liczba ludzi użytych do dokonania zamachu i zatarcia śladów rodzi nadzieję, że ktoś nie wytrzyma i sypnie. Oczywiście nie musi to być (i z pewnością nie będzie) publiczne wyznanie zbrodni, nie każdy też z obecnych tego dnia w pobliżu smoleńskiego lotniska musiał zdawać sobie sprawę z tego, w czym dokładnie brał udział, tym niemniej sama przynależność do tej grupy dawała okazję zobaczenia i usłyszenia czegoś istotnego. Nie można więc wykluczyć, że pewne informacje ujrzą światło dzienne prędzej czy później. Na dowód tego przypomnijmy, że w necie są obecne dwa nagrania telefonem komórkowym z miejsca katastrofy, w tym jeden wykonany najwyraźniej przez któregoś z uczestników akcji. Można założyć, że takich dokumentów może być więcej. Do grupy osób, które mogą posiadać jakieś cenne informacje na temat okoliczności katastrofy należy doliczyć również przypadkowych świadków, dziennikarzy i oficjeli obecnych na lotnisku oraz obsługę lotniska. Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że do publicznej wiadomości dotrą relacje świadków rzucjące dodatkowe światło na tragiczne wypadki z 10 kwietnia.

Warto mieć również na uwadze to, że dzisiejsza Rosja nie jest już krajem za żelazną kurtyną, w którym strach knebluje usta wszystkich obywateli. Nie jest to również państwo monolit – o władzę w Rosji toczy się dziś coraz bardziej widoczna walka. Nie można więc wykluczyć, że zamach na polski samolot był np. elementem jakiejś rozgrywki politycznej wewnątrz Rosji, a jeśli by tak było, to wszystkiego możemy się spodziewać, z nagłym zwrotem śledztwa włącznie.

I w końcu istnieje czynnik polski – ten, który, jak mi się zdaje, jest raczej lekceważony przez naszych krajowych pomagierów Rosjan. Ten czynnik to polscy prokuratorzy i wojskowi. Sprawcy zbrodni być może nie zdają sobie sprawy z tego, że Polska po przeszło dwudziestu latach kulawej bo kulawej, ale jednak demokracji, dorobiła się grupy urzędników i funkcjonariuszy traktujących serio służbę państwu polskiemu. Moja nadzieja kieruje się właśnie ku tym ludziom. Liczę na to, że nie ustąpią w wyjaśnianiu rzeczywistch okoliczności smoleńskiej tragedii, że nie ugną się pod politycznymi naciskami, nie odstąpią od racji stanu – a jest nią PRAWDA O SMOLEŃSKIEJ KATASTROFIE, w której zginął prezydent Rzeczypospolitej Polskiej i czołowi politycy, wojskowi oraz urzędnicy naszego państwa.

Czy mam podstawy do takich oczekiwań? Na razie stwierdzę krótko: sądzę, że tak.

czwartek, 15 lipca 2010

Czego szukano w ogonie polskiego tupolewa?

Zastanawiałem się wielokrotnie, czego właściwie szukał w ogonie wraku tupolewa widoczny na filmiku 1.24 osobnik? Wynurza się on z dziury po stateczniku, staje na ogonie i zeskakuje z niego. Czyżby to był jakiś rosyjski poszukiwacz fantów, jakaś hiena licząca na łatwy łup? Ale czego oczekiwał, przeszukując akurat ogon? Znacznie bardziej prawdopodobne byłoby znalezienie czegoś wartościowego przy zwłokach ofiar, w części pasażerskiej samolotu i wokół niej. Tymczasem bezpośrednio po katastrofie wdrapuje się akurat do tej trudno dostępnej i raczej mało obiecującej części wraku.


Dziś w końcu, wydaje mi się, że znalazłem wyjaśnienie tej zagadki. Przeglądając wypowiedzi na temat smoleńskiej katastrofy, natrafiłem na rozmowę zTomaszem Tuchołką, wiceprezesem spółki ATM PP sp. z o.o., jednym z konstruktorów polskiej czarnej skrzynki zamontowanej w feralnym tupolewie. Tomasz Tuchołka objaśnia, jakie urządzenia były zamontowane w rządowej maszynie oraz omawia ich przeznaczenie.

"Nasze urządzenie - nazwane przez media "trzecią czarną skrzynką" to tzw. Rejestrator Szybkiego Dostępu (z ang. QAR). Tu-154 M, jak wiele innych samolotów np. Ił-62 czy Ił-76 są wyposażone w system rejestracji rozmów w kabinie typu MARS-BM oraz system rejestracji parametrów lotu typu MSRP-64. I do tego systemu "dołożono" rejestrator eksploatacyjny naszej produkcji czyli ATM-QAR. W tupolewach, a więc i w samolocie prezydenckim, tę "czarną skrzynkę" zamontowaliśmy w przedniej części, tuż za kabiną pilotów, przy drzwiach samolotu po lewej stronie. Chodziło o to, żeby QAR był łatwo dostępny.
Dane ze specjalnej elektronicznej kasety z QAR-a są odczytywane po każdym locie, nawet po testach naziemnych jak próba silników. Czujniki systemu rejestracji są montowane w różnych częściach samolotu. Sygnały z nich doprowadzone są do tzw. Szyfratora, czyli urządzenia przetwarzającego i porządkującego zebrane informacje. Stąd dane transmitowane są do rejestratora katastroficznego zamontowanego w ogonie oraz do QAR-a. Oprócz niego Tu-154M standardowo były wyposażane również w rosyjski rejestrator eksploatacyjny typu KBN-1-1. To w uproszczeniu funkcjonalnie takie samo urządzenie jak nasze, tylko starszego typu, w którym nośnikiem jest taśma magnetyczna. Rosyjskie KBN były montowane w szatni załogi na podłodze, blisko kabiny pilotów. Tak więc prezydencki samolot w sumie miał aż cztery czarne skrzynki.
Mimo iż zadaniem naszego rejestratora nie jest przetrwanie katastrofy, już kilkakrotnie okazało się, że te rejestratory te, a szczególnie ich kasety, są dość wytrzymałe i potrafią przetrwać rozbicie samolotu. Ważne jest to, że po katastrofie nie szuka się całego urządzenia, a tylko nośnika danych, czyli, zależnie od typu rejestratora - taśm magnetycznych lub pamięci elektronicznej.

(...)

Parametry z rejestratorów wyjaśnią np., jakie było położenie samolotu w przestrzeni, jak piloci sterowali maszyną, jak pracowały urządzenia pokładowe itd. Ale z rejestratorów, w tym z QAR-a, raczej nie dowiemy się, dlaczego załoga ustawiła określone wartości przyrządów i elementów sterowania. Być może dowiemy się tego z tej czarnej skrzynki, która nagrywała rozmowy załogi przez łączność radiową i dźwięki w kokpicie.

Czy dzięki waszej czarnej skrzynce dowiemy się, kiedy prezydencki samolot zderzył się z ziemią?


Oczywiście. Dane z rejestratorów zawierają także czas."

http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article596006/Te_zagadki_wyjasni_polska_czarna_skrzynka.html

Osobnik widoczny na filmiku 1.24 po prostu "sprzątał" podobnie jak inne typy uwijające się na miejscu katastrofy.

środa, 14 lipca 2010

Wszystko się zgadza, tylko nic nie pasuje

Według stenogramu kontroler lotniska Siewiernyj podawał załodze polskiego samolotu w czasie podejścia do lądowania odległość od pasa lotniska najpierw co dwa kilometry, a od czterech kilometrów od pasa co jeden kilometr. Polski samolot podchodząc do lądowania pokonywał kilometr w mniej więcej 12 sekund, jednak ostatnich dwóch kilometrów nie zdołał przelecieć w 26 sekund, bowiem zderzył się z drzewami po 20,6 sekundach i następnie przez przeszło 5 sekund rozbijał się o kolejne przeszkody. Ostatecznie szczątki samolotu znalazły się o kilkaset metrów przed i nieco z boku od pasa.


Jak wynika ze zdjęć pierwsze poważne zderzenie z drzewem miało miejsce w odległości około 1,5 kilometra od pasa. Rosyjski kontroler o 10:40:38,7 oznajmia, że polski samolot znajduje się w odległości 2 kilometrów od pasa, a ponadto stenogramie stoi, że zderzenie z drzewami trwało od 10:40:59,3 do 10:41:04,6. Czyli według stenogramu samolot na pokonanie kilkuset metrów przed zderzeniem z drzewami potrzebował aż 20,6 sekundy, natomiast kilometr - kiedy zderzał się z drzewami - leciał 5 sekund!

wtorek, 13 lipca 2010

Zagadkowe siedem i pół sekundy

Według stenogramu nagrania z czarnej skrzynki przekazanego przez Rosjan samolot z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie o godz. 10:40:41,3 znajdował się na wysokości 100 metrów (nie jest jednak sprecyzowane, czy było to 100 metrów w stosunku do płyty lotniska Siewiernyj, czy do terenu, nad którym przelatywał samolot). Tę wysokość samolot utrzymywał przez około 7 - 8 sekund - do 10:40:48,7, chociaż i wcześniej i w chwilę później opadanie samolotu przebiegało w tempie od pięciu do szesnastu metrów na sekundę.


Pomiędzy 10:39:57,1 (wysokość 400 metrów) a 10:40:19,6 (wysokość 300 metrów), a więc w 22,5 sekundy Tupolew 101 opadł o 100 metrów, czyli opadał z prędkością mniejszą niż 5 metrów na sekundę. Następnie zbliżanie się samolotu do ziemi wyglądało według stenogramu następująco:
10:40:22,8 – wysokość 250 metrów, czyli w trzy sekundy 50 metrów bliżej ziemi, czyli 16 metrów na sekundę
10:40:32,9 – wysokość 200 metrów, w 10 sekund 50 metrów, a więc 5 metrów na sekundę
10:40:37,1 – wysokość 150 metrów, w 4 sekundy 50 metrów, opadanie – 12 metrów na sekundę
10:40:41,3 – wysokość 100 metrów, 4 sekundy 50 metrów, opadanie 12 metrów na sekundę

I nagle dzieje się coś dziwnego – polski samolot łapie stałą wysokość stu metrów na dłuuugie siedem i pół sekundy, między 10:40:41,3 a 10:40:48,7. Zakładając prędkość samolotu około 300 km/h, było to jakieś 700 metrów lotu. Czary jakieś? Tupolew nurkował ku ziemi 12 metrów na sekundę i w pewnej chwili z niewiadomych przyczyn na parę sekund złapał poziom?

Na tym nie koniec zagadek, bo oto po siemiu i pół sekundzie TU 101 znów pikuje - między 10:40:48,7 a 10:40:55,2, czyli w 6 i pół sekundy zbliża się do ziemi o 80 metrów, schodzi bowiem ze 100 metrów na 20 metrów i następnie zderza się z ziemią!